Ale bez przedłużania, indżoj:
- Widzisz kogoś? - spytała cicho Rene, rozglądając
się wokół. Dement pokręcił przecząco głową.
- Obawiam się, że nikogo nie znajdziemy. Pewnie
wszyscy uciekli, albo... - Przełknął głośno ślinę. - Spłonęli.
Obydwoje zadrżeli. Dement przyciągnął do siebie Rene
i mocno przytulił. Zaczął uspokajająco gładzić ją po plecach,
wpatrując się tępo w przestrzeń. Dziewczyna odsunęła go
delikatnie.
- Poszukajmy jeszcze. Może jednak ktoś się ocalał.
Ruszyli razem przez spalony las. Wciąż rozglądali się
nerwowo, omiatając wzrokiem zwęglone konary i kikuty na wpół
pochłoniętych pożarem gałęzi. Popiół zalegał wszędzie i
pokrywał każdy centymetr wolnej przestrzeni. Unosił się
delikatnie pod ich krokami. Raz na jakiś czas mijali zgliszcza
któregoś z domków uczniowskich. Do każdego z nich zaglądali w
poszukiwaniu jakichkolwiek ciał – nie mieli wielkiej nadziei na
znalezienie kogokolwiek żywego.
Kiedy słońce prawie zupełnie zniknęło za
horyzontem, Dement coś dostrzegł. Kawałek czerwonego materiału
powiewał na jednej z gałęzi. Chłopak podszedł do niego i potarł
skrawek w palcach. Zorientowawszy się, że to fragment szaty jednego
ze „szkarłatnych płaszczy” - jak przyjaciele nazywali
tajemniczych najeźdźców na smokach - spuścił głowę i pokręcił
nią zrezygnowany. Rene położyła mu rękę na ramieniu w geście
pocieszenie, ale chłopakowi niewiele to pomogło. Strząsnął
delikatnie jej dłoń i ruszył dalej.
Nagle Rene podskoczyła podekscytowana, ale zaraz potem
jej twarz spochmurniała. Pomiędzy zwęglonymi gałązkami niskiego
krzewu dostrzegła ciało. Jako że było spalone, a ciemność
spowiła już prawie wszystko i tylko resztki promieni słonecznych
oświetlały las, nie można było określić kto to. Wyraźnie wydać
było tylko kształt, natomiast reszta była zniekształcona,
nadpalona, całkowicie spopielona lub okryta cieniami. Rene
delikatnie dotknęła twarzy trupa, a raczej tego co z niej zostało,
ale od razu odsunęła się z obrzydzeniem.
- Pierwszy namacalny dowód na tę całą masakrę –
szepnęła i poszukała na oślep dłoni swojego chłopaka. Nie
znalazłszy jej, rozejrzała się ze strachem. Odetchnęła z ulgą,
kiedy zobaczyła Dementa stojącego nieopodal.
Podeszła do niego sprężystym krokiem i złapała za
rękę, ale kiedy ujrzała to, na co patrzył, zamarła. U ich stóp
leżało nietknięte ogniem ciało, odziane w błękitną,
profesorską szatę. Mogłoby się wydawać, że nauczyciel po prostu
zasnął, gdyby nie to, że z jego piersi sterczał długi nóż z
kunsztownie rzeźbioną rączką, która przedstawiała feniksa.
Najstraszniejsza w tym widoku była zdeterminowana mina i dłoń
zaciśnięta na broni. Najwyraźniej profesor popełnił samobójstwo.
Ten widok wstrząsnął Dementem i Rene do tego stopnia, że nie byli
w stanie się ruszyć. Stali w milczeniu, wpatrując się w
nieruchome ciało jak zaklęci. Przerażenie jakie ich ogarnęło
było wręcz namacalne. Jeśli nauczyciele popełniali samobójstwa,
by nie trafić w ręce wroga, to jak straszny i okrutny musiał on
być?
W końcu dziewczyna oprzytomniała i odciągnęła
otępiałego chłopaka od trupa. Ciałem Dementa wstrząsnął
dreszcz.
-To był profesor... - jego głos drżał, jakby chłopak
miał się zaraz rozpłakać. Nie zrobił tego, tylko zacisnął zęby
i pospiesznie ruszył dalej, ciągnąc Rene za rękę.
Resztę mam nadzieję napisać niebawem, ale nie wiem, czy mi się uda...
Jeszcze raz przepraszam i proszę o wyrozumiałość - staram się, ale nie umiem.
PS. Do Potterowca: Nie mam kiedy, serio, chętnie przeczytam i skomentuję, ale czas (paradoksalnie w wakacje) gdzieś się gubi i zupełnie go nie mam.