Obserwatorzy

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział II - Szkarłatny płaszcz i rubinowe oczy

No, napisałam II rozdział. Poddałam pod korektę i sądzę, że jest ok. Oczywiście każdy ma swoje zdanie.
Tak jak obiecywałam jest więcej akcji, choć nie rozwinęła się ona jeszcze w pełni.
W najbliższym czasie nie oczekujcie III rozdziału, bo muszę się ostro wziąć za naukę (troszku się opuściłam :p
PS. czytasz = komentujesz tj. proszę o komentarze.
-----------------

Rene nie przyprowadziła tylu osób, ile miała w zwyczaju zapraszać na swoje imprezy.
Przyszli: Evanesce, Orkim, Dement, który był przystojnym szatynem, najpopularniejszym uczniem w szkole i chłopakiem Rene, oraz Eva i Numa – piegowate bliźniaczki o rudych włosach.
- Nikogo więcej nie znalazłam – usprawiedliwiała się Rene. - Wszyscy są w Domu Nauczycielskim na jakimś zebraniu, ale spokojnie, nie jest obowiązkowe.
Juice wraz z Hope w czasie nieobecności Rene zdążyły się przebrać i przygotować przekąski.
Nie była to typowa impreza. Zero tańca, cicha muzyka, mało gości. Okoliczności jej zorganizowanie również nie były zwyczajne. Hope przywołująca strzałę. To dopiero wydarzenie. Takie rzeczy się nie zdarzały, nie tej dziewczynie. Jedyne co udawało jej się do tej pory przyzywać to drobne robaczki i przybory do pisania.
Goście siedzieli w małym salonie urządzonym w stylu klasycznym. Kanapa, na której rozsiadły się bliźniaczki, miała obicie w delikatne, kwiatowe wzorki, które widniały również na zasłonkach. Ściany zdobiły obrazki i zdjęcia. Jedno przedstawiało małą Hope ubrudzoną błotem z szerokim uśmiechem na ustach. Na innych widniały roześmiane twarze Rene i Juice. Podłogę pokrywały jasne panele, a na środku stał niewielki stół zastawiony talerzami pełnymi okruszków. Wokół niego walały się poduszki, na których zasiedli pozostali goście. Pokój ten nie był nadzwyczajny. Salony wszystkich domków uczniowskich wyglądały podobnie.
Rene przez cały czas mówiła o tym, jak dumna jest z Hope (co z kolei wprawiało dziewczynę w zakłopotanie) i jak bardzo się cieszy, że wreszcie udało jej się coś osiągnąć. Evanesce i Juice tylko przytakiwali, a Eva z Numą chichotały wciąż zerkając na Orkima, który był coraz bardziej czerwony. Dement siedział sztywno wyprostowany i z uwielbieniem wpatrywał się w swoją dziewczynę.
Nagle wszyscy zamarli. Nawet Rene zamilkła.
W powietrzu pachniało czarną magią. Dobrze o tym wiedzieli, bo była to jedna z pierwszych informacji przyswajanych przez nowych studentów szkoły. Zakazane i złe zaklęcia miał specyficzny zapach. Ich woń przywodziła na myśl cmentarz pełen rozkładających się trupów i róże. Była to subtelna i łatwa do rozpoznania mieszanka tych dwóch, jakże skrajnie różnych, aromatów.
Pierwszy poruszył się Evanesce. Wstał i bez słowa wyszedł na zewnątrz.
Po chwili wrócił. Widać było, że jest zestresowany, a nawet przerażony. Jego ręce dygotały nerwowo, twarz zastygła w grymasie przerażenia. Chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zamiast tego nagląco wskazał zebranych, a następnie drzwi.
Wszyscy szybko pojęli, że mają wyjść przed domek.
Kiedy to zrobili rozejrzeli się zdezorientowali. Tu drażniący zapach czarnej magii był silniejszy. Hope pierwsza dostrzegła, co go wydzielało. Nad płonącym Domem Nauczycieli unosił się smok. Jego czarne jak noc łuski odbijały blask płomieni, a oczy przypominały dwa jarzące się rubiny. Bestia zaryczała i wystrzeliła w powietrze, by potem zapikować i oderwać fragment dachu. Na jej grzbiecie siedziała postać w czerwonym płaszczu, jednak znajdowała się za daleko, by móc ją rozpoznać lub choćby zobaczyć twarz. Nauczycieli machali różdżkami, ale nie potrafli wznieść nawet najsłabszej tarczy, natomiast uczniowie rozbiegli się po zaczynającym już płonąć lesie w rozpaczliwej próbie ucieczki przed pożogą, smokiem i tajemniczym mężczyzną w szkarłatnym płaszczu.
Hope w jednej chwili podjęła decyzję. Pędem wróciła do domu i złapała leżącą na jej szafce nocnej różdżkę. Właściwie nie była ona potrzebna do czarowania, ale pomagała skupić moc.
Kiedy wróciła, Eva i Numa trzymały się za ręce i szeptały jakieś skomplikowane zaklęcie. „No tak, Magia Księżyca” – przemknęło dziewczynie przez myśl. Pozostali mieli różdżki w dłoniach. Jedynie Orkim wydawał się jakiś niezdecydowany. Chłopak trzymał rękę na pasku, ale nie wyciągnął różdżki tak jak reszta młodych czarodziei. W jego błękitnych oczach widać było głębokie przerażenie.
- Co robimy? – spytała Hope.
Nikt nie odpowiedział.
- Ale musimy coś zrobić – naciskała dziewczyna.
Tym razem usłyszała cichą odpowiedź.
- Hope, my nie możemy nic zrobić. Ten smok pewnie pozabijał już wszystkich. Teraz zostaliśmy tylko my i garstka czarodziei żyjących w różnych wioskach – to by głos Orkima.
Dziewczyna myślała, że Evanesce zaraz rzuci mu się do gardła. Mięśnie chłopaka były napięte do granic możliwości. Widać było, że powstrzymuje gniew.
- Tak, lepiej nie ryzykować – Hope zrobiła wielkie oczy, kiedy przyznał mu rację, a jego mięśnie nieco się rozluźniły - Schowajmy się gdzieś, albo… Musimy się wynieść ze szkoły. Szybko. Na pewno będą przeszukiwać jej teren. Otworzę Portal.
Chłopak machnął różdżką, ale nic się nie stało.
- Musieli zablokować Portale jakimś potężnym zaklęciem.
- Ale nie mogli nic zrobić z Transformacją – na twarzy Hope pojawił się chytry uśmiech.
Zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć dziewczyna była lwicą. Majestatyczną wielką kotką o złotej sierści. Spięła mięśnie i pobiegła w kierunku Domu Nauczycieli. Prosto w ciemny las.
Evanesce krzyknął za nią, ale zignorowała jego wrzaski. Młody czarodziej postanowił gonić Hope, teraz przemienioną w drapieżną kotkę. Zaczął się zmieniać, jednak jemu zajęło to znacznie więcej czasu niż dziewczynie.
Najpierw paznokcie urosły i zaostrzyły się. Następnie nogi stały się grubsze i owłosione, a z dołu pleców wystrzelił zakończony pędzelkiem ogon. Wkrótce całe jego ciało pokryło się gęstym futrem, a twarz, przemieniona już w pysk, została okolona piękną grzywą. Chłopak zmieniony w lwa, który jednak nie był tak piękny, jak kocica Hope, ruszył w pościg za dziewczyną.
Pozostali stali jak zaklęci i chociaż bardzo chcieli, nie mogli się poruszać. Jedynymi osobami zdolnymi do robienia czegokolwiek były bliźniaczki. Teraz nie wyglądały już, jak słodkie rudzielce. Przypominały wiedźmy, którymi straszy się małe dzieci, żeby nie włóczyły się po nocy.
Eva i Numa równocześnie zaczęły się szyderczo śmiać. Pomachały im na pożegnanie wykrzywiając twarze w parodii kokieteryjnego uśmiechu. Potem jedna z nich zrobiła ruch różdżką i otworzyła okrągły Portal. Przeszły przez niego równym krokiem i zniknęły w smudze światła.
Wszyscy w jednej chwili odzyskali zdolność ruchu - najwyraźniej bliźniaczki im ją odebrały, ale Portal przeniósł je gdzieś daleko i magia straciła zasięg.
- Jedno trzeba im przyznać – odezwał się Dement za smutnym uśmiechem na ustach. – Umieją doskonale grać.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział I - Uwierz w siebie


- Jeszcze raz, Hope. Rzuć zaklęcie jeszcze jeden raz – powtarzała znudzonym głosem nauczycielka.
- Ale to wciąż nie wychodzi – poskarżyła się dziewczyna.
- Nie wychodzi, bo się nie starasz – odparła nauczycielka. – Jeszcze raz.
Hope stała w rogu zielonej polany, otoczonej przez brzozowy zagajnik i usilnie próbowała wyczarować strzałę, szybującą do tarczy stojącej po przeciwległej stronie małej łączki.
Nic nigdy jej się nie udawało, chociaż szkoliła się w magii już pięć lat. Nauczyciele byli załamani. Wyjątek stanowił profesor Transformacji, był dumny z uczennicy, bo z tego przedmiotu Hope radziła sobie najlepiej. Nikt w szkole nie potrafił pobić jej rekordów szybkości i dokładności przemian.
Teraz dziewczyna była ostatnią studentką, której tego dnia nie udało się jeszcze posłać strzały w kierunku celu. Słońce stykało się już z czubkami drzew, rzucających długie cienie na polankę, na której Hope stała wraz z nauczycielką Przywoływania Przedmiotów.
- Skup się, Hope. Przywołaj w myśli nasz składzik z bronią i znajdź tam strzały.
Hope zamknęła oczy i wyobraziła sobie pomieszczenie pełne broni wszelkiej maści. Były tam łuki, maczugi, katany, miecze i jej ukochane noże. W kącie dostrzegła strzały. Kilkanaście długich cisowych patyków opartych niedbale o ścianę, z których jeden tak usilnie próbowała przetransportować na polankę.
- Widzę – krzyknęła Hope, nie otwierając oczu.
- Dobrze, teraz zbierz w sobie moc – instruowała ją dalej nauczycielka.
Dziewczyna skupiła się na krążącej w jej żyłach energii i skumulowała ją w dłoniach. Zbliżyła ręce do siebie i pomiędzy nimi zaczęły przeskakiwać iskry.
- Dobrze – znów powiedziała nauczycielka. – A teraz możesz przywołać strzałę. Tylko skup się, to twoja ostatnia szansa na zrobienie tego dzisiaj.
Hope wyobraziła sobie, że strzała znika ze składziku, a materializuje się pomiędzy jej rękami. Otworzyła oczy i wprost nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Strzała rzeczywiście tam była. Zupełnie materialna unosiła się w powietrzu przed nią.
Chciała krzyczeć z radości, ale wiedziała, ze to przełamałoby jej koncentrację i zniszczyło to, co udało jej się do tej pory osiągnąć.
Jej spojrzenie spoczęło na środku tarczy. Zmobilizowała w dłoniach dodatkową energię i wysłała ją do strzały, która pomknęła do celu.
Hope chybiła. Strzała nie trafiła w sam środek, ale utknęła kilka centymetrów od niego.
- Świetnie, Hope. Jesteś wolna. Zmykaj – ponagliła ją nauczycielka.
Dziewczyna pobiegła w stronę swojego domku. Był to niewielki, zadbany budynek otoczony ze wszystkich stron lasem. Miał kremowe ściany i niewielki balkon. Okna przesłaniały białe, delikatne zasłonki. Do środka wchodziło się po kilkustopniowych schodkach.
Wszyscy w szkole mieszkali w takich kilkuosobowych domkach. Współlokatorkami Hope były dwie dziewczyny. Wysoka, prześliczna szatynka o imieniu Rene, najlepsza uczennica w jej klasie oraz przyjaciółka Hope – niska, nieśmiała blondynka zwana Juice, choć na imię miała Jenerma.
Dziewczyna weszła do domku i od progu powitał ją słodki zapach naleśników. Ruszyła w stronę kuchni, z której wydobywała się przepyszna woń.
Przy patelni stała Juice. Kiedy Hope wparowała do pomieszczenia, dziewczyna właśnie podrzucała naleśnika. Zaskoczona nagłym przyjściem przyjaciółki nie zdążyła go załapać i wylądował na podłodze.
- Udało mi się! – krzyknęła Hope podniecona.
Juice natychmiast porzuciła patelnię i podbiegła by uściskać przyjaciółkę. Mimo niewielkiego wzrostu była bardzo silna, więc poderwała Hope kilka centymetrów nad ziemię i okręciła się z nią w ramionach.
Obie przyjaciółki zaśmiały się głośno.
- Co tam się dzieje? Czemu tak hałasujesz Juice? – krzyknęła skądś Rene.
Odpowiedziała jej Hope:
- Wreszcie mi się udało, Rene. Przywołałam strzałę!
Rene pojawiła się w drzwiach z szybkością błyskawicy.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem.
Hope zrobiła odrobinę obrażoną minę, ale przytaknęła.
- To wspaniale, kochana. Trzeba to uczcić – zawołała Rene. – Robimy imprezę i zapraszamy chłopaków. Zaraz wszystkich powiadomię – wypaliła, nie dając Hope czasu na odpowiedź.
Rene wypadła z kuchni i po chwili usłyszały trzask drzwi wejściowych.
- Dlaczego się nie teleportowała? – spytała Hope.
W odpowiedzi Juice tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Chodź, skoro Rene postanowiła zrobić imprezę, to trzeba się przygotować.
----------------
Niesamowity przerób xd Kolejny rozdział napisany. Podoba wam się? Co sądzicie? Wiem, że wciąż niewiele się dzieje, ale wszystko po kolei. Obiecuję, że następny rozdział będzie pełen wrażeń ;)
Karo

PS. Bardzo zależy mi na waszych komentarzach.

PROLOG


Rzucił nożem. Na szczęście nie trafił, ale chybił tylko o milimetry. Przerażona Hope odskoczyła w bok i wyszarpnęła sztylet zza paska. Ledwo zdążyła się zamachnąć, napastnik był już koło niej i parował cięcie. Naparła na ostrze całym ciężarem ciała, ale mężczyzna nawet nie ugiął kolan. Hope odskoczyła od niego zwinnie jak kocica, równocześnie rozglądając się za czymś, co mogłoby posłużyć jej za dodatkową broń.
Dziewczyna stała ze sztyletem w ręce w ciemnej hali pełnej odłamków okiennego szkła, a jej przeciwnik zamierzał się do kolejnego pchnięcia. Był to wysoki, postawny mężczyzna o smagłej cerze.  Jego włosy i oczy były brązowe, a ze sposobu poruszania się można było wywnioskować, że jest przyzwyczajony do walki nożem.
Dziewczyna uchyliła się przed ciosem i złapała jeden z odłamków do lewej ręki, nie zwracając uwagi na cieknącą po dłoni strużkę krwi. Wykonała zgrabny obrót i cisnęła trzymanym fragmentem okna w napastnika.
Chybiła.
Z gardła Hope wydobył się nerwowy warkot, świadczący o bliskości transformacji. Nie była wilkołakiem. Nie, wilkołaki nie istnieją. Hope była po prostu czarownicą, o znikomych zdolnościach do czarowania, za to wysoko rozwiniętej umiejętności mutacji.
Zanim zdążyła się zmienić mężczyzna dopadł ją i przycisnął własnym ciałem do ziemi.
- Podobno nadzieja umiera ostatnia – szepnął. – Ale w tej wojnie to ty umrzesz pierwsza.
Zamachnął się sztyletem i już miał wbić go w szyję Hope, kiedy ścianę budynku rozsadził potężny wybuch.
Mężczyzna wciąż trzymając dziewczynę poleciał na przeciwległą ścianę i głucho uderzył o nią plecami. Potem zemdlał. Hope zgrabnie wysunęła się z pomiędzy jego bezwładnych ramion i pobiegła do czarodzieja stojącego w wyrwie w ścianie.
Był to chłopak w jej wieku i podobnego wzrostu. Miał jasne, rozwichrzone włosy i niemal czarne - przypominające dwa bezdenne jeziora, w których łatwo utonąć - oczy
Dziewczyna podbiegła do niego i wciąż sapiąc ze zmęczenia, szepnęła:
- Dziękuję, Evanesce.
- Nie ma za co – odparł. – Pamiętaj, zawsze ci pomogę i nigdy cię nie opuszczę.
Hope nachyliła się, żeby w podzięce pocałować go w policzek, ale Evanesce obrócił się i trafiła w usta.
W pierwszym nerwowym odruchu chciała się odsunąć, ale po chwili poczuła ciepło i miękkość ust chłopaka. Świat wokół przestał dla niej istnieć. Liczyli się tylko oni. Evanesce objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Hope zarzuciła mu ręce na szyję i jęknęła cicho.
Nagle usłyszeli drwiące głosy:
- Czyżby zakochana para? – spytał z przekąsem niski brunet o błękitnych oczach.
Evanesce odsunął od siebie Hope i spojrzał na nią przepraszająco, po czym zwrócił się do chłopaka.
- Odwal się, Orkim – warknął.
- Bo co mi zrobisz? – spytał niebieskooki  parodiując głos Evanesce.
Jasnowłosy wyjął różdżkę zza pasa.
- Chcesz się przekonać? – zapytał zaczepnie.
Hope położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie warto. Orkim to tylko bezwartościowy śmieć. Nie marnuj na niego energii – szepnęła.
- Dla ciebie wszystko – uśmiechnął się. – Chodźmy już stąd.
Evanesce otworzył portal i oboje wkroczyli w jasne światło.

----------
I jak? Podoba się?
Proszę o komentarze, to bardzo motywuje do dalszej pracy :*

Cześć i czołem.

Kolejne opowiadanie. Mam nadzieję, że pomysły na nie nie skończą mi się tak jak ostatnio po kilu rozdziałach.
W każdym razie to będzie opowiadanie fantasy o czarodziejach, ale nie takie jak Harry Potter, tylko inne. Będzie szkoła, ale jednak wszystko w mojej głowie buntuje się przeciw przyjęciu choćby jednej poteropodobnej rzeczy.
Z resztą sami zobaczycie ;)