Obserwatorzy

niedziela, 29 września 2013

Czas najwyższy, żeby się pożegnać...

Stoję przed drzwiami sali konferencyjnej i usiłuję uspokoić przyspieszony oddech. Strzepuję ręką niewidzialny pyłek ze spódnicy i poprawiam upięty wysoko kok. Robię głęboki wdech i w końcu naciskam klamkę.
Kiedy wchodzę, rozmowy cichną, a wszystkie twarze w jednej chwili zwracają się w moją stronę. Stoję przerażona, nie mogąc wydobyć z siebie głosu ani zrobić choćby najmniejszego kroku w kierunku stołu. Rozglądam się niepewnie, zastanawiając się, kto przyszedł, żeby zobaczyć moją porażkę. Widzę Potterowca, który zawsze chętnie służył pomocą, i Arty, która czytała moje wypociny, kiedy tylko prosiłam. Jest Wergerka, która zachwycała się moim stylem i wytykała błędy, Kamila, która miała mnie zjechać, a w końcu tylko się zachwyciła, Magda - ta, co zawsze jest przy mnie, nawet kiedy jestem zupełnie niepoczytalne, i jeszcze kilka innych osób, których imion nie pamiętam. Czuję, że zaraz ich rozczaruję. A może niektórzy poczują mściwą satysfakcję, że w końcu się poddałam?
W końcu udaje mi się ruszyć i podejść do stołu. Kładę na nim teczkę z opowiadaniem i wygładzam rękawy białej koszuli. Spoglądam jeszcze raz na wszystkie twarze.
- Rezygnuję - szepczę, ale chyba mnie nie słyszą, więc powtarzam głośniej. - Rezygnuję.
Ktoś pyta dlaczego, a ja przez chwilę nie umiem wydobyć z siebie głosu.
- Bo już nie potrafię tego pisać. Kiedy tylko siadam, żeby naskrobać kolejny rozdział, ogarnia mnie jakaś dziwna niemoc i nie potrafię wystukać na klawiaturze nawet jednego sensownego zdania. Ot, dlaczego - mówię z goryczą.
Do moich oczu cisną się łzy, więc rzucam tylko: "Żegnajcie." i szybko wychodzę z sali, trzaskając drzwiami.
______________

Więc... Żegnajcie wierni i niewierni czytelnicy. Nigdy nie zapomnę ciepłych słów, które otrzymałam w zamian za moją pracę i pomocnych uwag, które pomogły mi doskonalić styl.
Może kiedyś jeszcze się spotkamy, ale nie teraz, nie tutaj.
Pozdrawiam ciepło, Karo/Naisse/AGirlWhoIsNotNormal

czwartek, 8 sierpnia 2013

Przedsmak V, czyli...

Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Tak bardzo chcę napisać piąty rozdział, ale jakoś kompletnie mi nie idzie i nie mam kiedy. Miałam tak ambitne plany na ten rozdział, a nie potrafię go napisać. Zamiast tego, w ramach lekkiej rekompensaty, dostaniecie pierwszy fragment piątki, który udało mi się napisać. Uprzedzam, że jest bez korekty i może być lekko pozbawiony sensu, ale boję się go czytać (mam ostatnio dziwną blokadę psychiczną przed czytaniem własnej twórczości)
Ale bez przedłużania, indżoj:


- Widzisz kogoś? - spytała cicho Rene, rozglądając się wokół. Dement pokręcił przecząco głową.
- Obawiam się, że nikogo nie znajdziemy. Pewnie wszyscy uciekli, albo... - Przełknął głośno ślinę. - Spłonęli.
Obydwoje zadrżeli. Dement przyciągnął do siebie Rene i mocno przytulił. Zaczął uspokajająco gładzić ją po plecach, wpatrując się tępo w przestrzeń. Dziewczyna odsunęła go delikatnie.
- Poszukajmy jeszcze. Może jednak ktoś się ocalał.
Ruszyli razem przez spalony las. Wciąż rozglądali się nerwowo, omiatając wzrokiem zwęglone konary i kikuty na wpół pochłoniętych pożarem gałęzi. Popiół zalegał wszędzie i pokrywał każdy centymetr wolnej przestrzeni. Unosił się delikatnie pod ich krokami. Raz na jakiś czas mijali zgliszcza któregoś z domków uczniowskich. Do każdego z nich zaglądali w poszukiwaniu jakichkolwiek ciał – nie mieli wielkiej nadziei na znalezienie kogokolwiek żywego.
Kiedy słońce prawie zupełnie zniknęło za horyzontem, Dement coś dostrzegł. Kawałek czerwonego materiału powiewał na jednej z gałęzi. Chłopak podszedł do niego i potarł skrawek w palcach. Zorientowawszy się, że to fragment szaty jednego ze „szkarłatnych płaszczy” - jak przyjaciele nazywali tajemniczych najeźdźców na smokach - spuścił głowę i pokręcił nią zrezygnowany. Rene położyła mu rękę na ramieniu w geście pocieszenie, ale chłopakowi niewiele to pomogło. Strząsnął delikatnie jej dłoń i ruszył dalej.
Nagle Rene podskoczyła podekscytowana, ale zaraz potem jej twarz spochmurniała. Pomiędzy zwęglonymi gałązkami niskiego krzewu dostrzegła ciało. Jako że było spalone, a ciemność spowiła już prawie wszystko i tylko resztki promieni słonecznych oświetlały las, nie można było określić kto to. Wyraźnie wydać było tylko kształt, natomiast reszta była zniekształcona, nadpalona, całkowicie spopielona lub okryta cieniami. Rene delikatnie dotknęła twarzy trupa, a raczej tego co z niej zostało, ale od razu odsunęła się z obrzydzeniem.
- Pierwszy namacalny dowód na tę całą masakrę – szepnęła i poszukała na oślep dłoni swojego chłopaka. Nie znalazłszy jej, rozejrzała się ze strachem. Odetchnęła z ulgą, kiedy zobaczyła Dementa stojącego nieopodal.
Podeszła do niego sprężystym krokiem i złapała za rękę, ale kiedy ujrzała to, na co patrzył, zamarła. U ich stóp leżało nietknięte ogniem ciało, odziane w błękitną, profesorską szatę. Mogłoby się wydawać, że nauczyciel po prostu zasnął, gdyby nie to, że z jego piersi sterczał długi nóż z kunsztownie rzeźbioną rączką, która przedstawiała feniksa. Najstraszniejsza w tym widoku była zdeterminowana mina i dłoń zaciśnięta na broni. Najwyraźniej profesor popełnił samobójstwo. Ten widok wstrząsnął Dementem i Rene do tego stopnia, że nie byli w stanie się ruszyć. Stali w milczeniu, wpatrując się w nieruchome ciało jak zaklęci. Przerażenie jakie ich ogarnęło było wręcz namacalne. Jeśli nauczyciele popełniali samobójstwa, by nie trafić w ręce wroga, to jak straszny i okrutny musiał on być?
W końcu dziewczyna oprzytomniała i odciągnęła otępiałego chłopaka od trupa. Ciałem Dementa wstrząsnął dreszcz.
-To był profesor... - jego głos drżał, jakby chłopak miał się zaraz rozpłakać. Nie zrobił tego, tylko zacisnął zęby i pospiesznie ruszył dalej, ciągnąc Rene za rękę.



Resztę mam nadzieję napisać niebawem, ale nie wiem, czy mi się uda...
Jeszcze raz przepraszam i proszę o wyrozumiałość - staram się, ale nie umiem.

PS. Do Potterowca: Nie mam kiedy, serio, chętnie przeczytam i skomentuję, ale czas (paradoksalnie w wakacje) gdzieś się gubi i zupełnie go nie mam.

środa, 10 lipca 2013

Liebster Award

Zostałam nominowana do Liebster Award przez whoa-nails.blogspot.com Serdecznie dziękuję.
Czym jest Liebster Arward?
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "Dobrze Wykonaną Robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia.Po odebraniu nagrody, należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie ty nominujesz 11 blogów (informujesz ich o tym) i zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Ciebie nominował.

Pytania, które dostałam:

1. Dlaczego założyłeś/aś bloga?

Poczułam potrzebę dzielenia się z innymi moimi skromnymi zdolnościami pisarskimi i własną, wymyśloną historią.
2. Masz jakąś pasję?
Oczywiście pisanie i czytanie książek.
3. Co lubisz jeść najbardziej?
Ciężko stwierdzić, ale chyba słodycze.
4. Jakie jest twoje marzenie?
Wielgachna biblioteka i własna książka.
5. Gdzie chciał(a)byś pojechać na wakacje?
Londyn, ew. Egipt, którzy od zawsze mnie fascynował.
6. Twój ulubiony kolor?
Niebieski, w szczególności kobaltowy i indygo.
7. Jakie jest twoje hobby?
Jak wyżej - czytanie i pisanie.
8. Ulubiona książka?
Nie jestem w stanie wybrać, ale chyba seria Dary Anioła
9. Ulubiony film?
Od wczoraj - Sherlock Holmes
10. Jakiej muzyki słuchasz?
pop-rock, rock
11. Masz jakieś zwierzątko, jakie?
Nie mam, a szkoda.

Nominowani:

1. http://terapia-eksperymentalna.blogspot.com/
2. http://odbiciewblekitnychoczach.blogspot.com/
3. http://anothergenerations.blogspot.com/
4.  http://trust-life-opowiadanie.blogspot.com/
5. http://booknianka.blogspot.com/
6. http://drzwi-przeznaczenia.blogspot.com/

Mówiąc szczerze, nie wiem kogo jeszcze nominować, bo z blogów, które czytam i historia jest ciekawa a wykonanie nie najgorsze ( a w większości przypadków bardzo dobre, bo nie znoszę kaleczenie sztuki pisarskiej), nie ma chyba więcej.

Moje pytania:


1. Co cię inspiruje podczas pisania?
2. Skąd pomysł, żeby założyć bloga?
3. Twój ulubiony zespół/wykonawca?
4. Boisz się śmierci?
5. Wierzysz w przeznaczenie?
6. Co byś zrobił(a), gdybyś był(a) bohaterką/erem swojej książki/opowiadania? Zachowywał(a)byś się tak jak on(a) czy trochę inaczej?
7. Twój ulubiony autor?
8. Od kiedy piszesz?
9. Czy twoi znajomi wiedzą, że to robisz?
10. Masz rodzeństwo?
11. Kim chciał(a)byś być w przyszłości?

Dostałam kolejną nominację od http://wcieniuchwaly.blog.pl/. Bardzo dziękuję, ale ja i tak nie mam już kogo nominować. Więc tylko odpowiem na pytania:

1. Jak rozpoczęła się twoja przygoda z pisaniem?
No cóż... W listopadzie zaszłego roku nawiedził mnie pomysł, złapałam zeszyt i zaczęłam pisać. A potem potoczyło się lawinowo. Kolejne pomysły, wprawki, niedokończone opowiadania i wylądowałam tutaj. Na tym blogu. Przy tym opowiadaniu.
2. Jaka jest twoja ulubiona książka?
W tym momencie wciąż jestem zachwycona "Dotykiem Julii", który czytałam ostatnio i chyba jak na razie tę książkę lubię najbardziej. Jest inna. 
3. Jaka jest twoja ulubiona postać na naszym blogu?
Nie mam ulubionej.
4. Twoja ulubiona potrawa?
Spagetti Bolognese mojego taty.
5. Jaki był twój najwspanialszy moment w życiu?
Tutaj nie umiem wybrać. Z resztą nie przeżyłam jeszcze tylu rzeczy, które bym chciała. Jak na razie to chyba... Eee... Nie, nie wiem, na prawdę.
6. Jaki jest kolor twoich oczu?
Są takie szaro-zielono-niebieskie, gdzieniegdzie są żółte przebłyski.
7. Jaki jest twój ulubiony zespół muzyczny?
Bastille.
8. Co najbardziej cię interesuje?
Ciężko stwierdzić. Lubię historię. W szczególności starożytną. Mitologia i te sprawy. No i oczywiście czytanie i pisanie.
9. Jakich ludzi najbardziej lubisz i dlaczego?
Takich, którzy są w stanie ze mną wytrzymać i dlatego, że są w stanie ze mną wytrzymać. Inteligentnych, z poczuciem humoru i dystansem do życia, ale bez przesady. Bo mogę z nimi rozmawiać na różne tematy i nie zanudzą mnie, ale równocześnie nie zażenują.
10. Czy masz coś na czym ci zależy i co to jest?
Jeśli chodzi o wartości, to przyjaźń, a jeśli o rzeczy materialne, to lubię mój telefon, ale jakoś specjalnie mi na nim nie zależy, więc chyba nie...
11. Jaki jest twój charakter?
Trudny. Jestem upierdliwym człowiekiem, który jednego dnia jest optymistą, drugiego pesymistą, a jeszcze kolejnego sceptykiem. Mam problem z opanowaniem emocji i często się denerwuję. Jestem przewrażliwiona i niezrównoważona. Plotę co mi ślina na język przyniesie. Staram się być miła, ale odnoszę wrażenie, że wcale mi to nie wychodzi i jestem wredna do potęgi. Mam specyficzne poczucie humoru i czasem śmieję się wtedy, kiedy powinno się płakać.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział IV - Sznury na suficie

-Entiko, chodź tutaj natychmiast!
Do ogromnej, marmurowej sali, której wysoki, ginący w mroku strop podtrzymywały czarne kolumny, wślizgnęła się nieśmiało drobna dziewczyna odziana w zdecydowanie za dużą, czerwoną szatę. Idąc w stronę drugiego końca pomieszczenia, gdzie na granitowym tronie siedział mężczyzna w kruczoczarnym płaszczu, patrzyła na swoje stopy, jakby te były najbardziej interesującą rzeczą w ogromnej sali tronowej. W palcach prawej ręki międliła skrawek ubrania.
Już od progu w jej nozdrza uderzył duszący zapach zgnilizny, który ktoś najwyraźniej próbował zamaskować jakimiś perfumami. Jej wzrok powędrował w stronę sufitu. Na wysokim sklepieniu, pomiędzy zdobionymi, czarnymi żyrandolami, wisiały setki sznurów. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że na sznurach kołysały się martwe ciała tych, który nie wykonywali dobrze rozkazów. Czerwone, z pozoru wydające się tylko powiewającymi szmatami ciała okryte płaszczami, kołysały się rytmicznie w przód i w tył. Entice wydawało się, że wahają się w rytm jej kroków. Stuk. W przód. Stuk. W tył. I tak w kółko. Dziewczyna zadrżała na samą myśl o tym, że może skończyć w podobny sposób, ale nie mogła oderwać wzroku od makabrycznego widoku. Wpatrywała się w sufit jak zahipnotyzowana. Nie przestała iść, a jedynie zboczyła lekko z wyznaczonej trasy. Potrząsnęła głową, żeby wyrwać się z transu i znów wbiła wzrok w czubki butów.
Zanim doszła do tronu jeszcze raz się rozejrzała. Nie mogła się powstrzymać, by nie przyjrzeć się dokładniej monumentalnej sali. Dopiero teraz dostrzegła, że wokół czarnych kolumn wiją się misternie rzeźbione smoki o rubinowych oczach. Ten motyw pojawiał się właściwie wszędzie. Na ścianach wisiało kilka gobelinów przedstawiających te majestatyczne stworzenia, wszystkie bez wyjątku czarne z czerwonymi oczami, zdającymi się świecić złowrogim blaskiem. W miejscach, gdzie nie wisiały tkaniny, w ściany wmurowane były kamienie szlachetne o różnych kolorach. Tworzyły mozaiki, które również – jak wszystko inne - ozdobione były wizerunkami smoków.
- Coś się stało, Mistrzu? - spytała ledwo słyszalnym, drżącym ze zdenerwowania głosem Entika, kiedy stanęła u stóp tronu i uklęknęła na jedno kolano.
- Oczywiście, że tak! Nie bądź głupia, Entiko! Jak mogliście zabić wszystkich? Wszystkich?! Przecież mieliście wziąć co najmniej jednego jeńca!
Dziewczyna skuliła się w strachu przed gniewem Mistrza, ale atak, którego się spodziewała, nie nastąpił.
- Dlaczego? - Jedno proste słowo , rozbrzmiewające echem w pustej sali. Wdech. Wydech.
- Walczyli.
Mistrz powoli pokiwał głową. Prosta odpowiedź, której udzieliła mu dziewczyna wcale nie była zadowalająca. Była wręcz haniebnie zła.
- Nie dało się ich obezwładnić? - spytał Mistrz z ironią w głosie.
Entika pokręciła przecząco głową, wciąż wpatrując się w podłogę.
-Oni... Kiedy próbowaliśmy ich łapać... - Urwała i zadrżała. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała. - Zabijali się. Za wszelką cenę nie chcieli zostać pojmani i popełniali samobójstwa. Wszyscy. Co do jednego.
Nagle naszła ją pewna myśl, która wywołała u niej falę podniecenia. Odważyła się podnieść głowę i spojrzeć Mistrzowi w twarz. Była kamienna. Nie wyrażała nic, prócz sędziwego wieku. Siwe włosy opadały na szare, mądre oczy. Entika spuściła wzrok, onieśmielona.
-Mistrzu, ONA musiała przeżyć i jej przyjaciele pewnie też. Ja... - urwała nagle, nie wiedząc, co właściwie chciała powiedzieć. Dokończył za nią Mistrz:
-Ty zrobisz teraz w tył zwrot i udasz się do archiwum, by przeczytać, co w historii Mistrzowie robili z zawodzącymi je osobami. Albo nie, pokażę ci to teraz.
Entika spojrzała na jego śmiertelnie poważną twarz szeroko otwartymi ze strachu oczami.
-Mistrzu, nie musisz tego robić – zawodziła. - Ja się poprawię i... Następnym razem na... na pewno mi się uda – jąkała się dziewczyna, z każdą chwilą coraz bardziej przerażona.
Mistrz tylko spojrzał na nią z pogardą i machnął ręką. Entika uniosła się w powietrze, wciąż zawodząc. Mężczyzna zacisnął pięść. W tym momencie dziewczyna złapała się za gardło, a jej krzyki zmieniły się w skrzek, który wkrótce całkiem ucichł. Ciało martwej już Entiki poszybowało do jednego za sznurów, zwisających z sufitu i zostało nim oplątane. Mistrz opuścił rękę, a bezwładne zwłoki dziewczyny opadły i zaczęły się kołysać.
Mistrz westchnął ciężko. Nie dla niego już było tak duże zużywanie mocy, wyraźnie się postarzał. Męczyły go nawet najprostsze zaklęcia i uroki, nie mówiąc już o walce, czy lataniu na kochanej smoczycy – Revinie. Odepchnął od siebie myśl o tym, że się starzeje i uśmiechnął się do siebie. „Tak kończą ci, którzy mnie nie słuchają”
-Wex! - zawołał głośno.
Do pomieszczenia wbiegł pospiesznie wysoki chłopak o bursztynowych oczach i kasztanowych włosach. Miał anielską twarz, która jednak została poważnie oszpecona przez bliznę biegnącą od lewej skroni aż po kącik ust.
-Znajdź ją. Wiesz, co robić.
Wex uśmiechnął się paskudnie i machnął ręką. W powietrzu pojawiła się drobna iskierka światła, która powoli zaczęła się powiększać w wir zdolny pomieścić człowieka. Chłopak spojrzał na Mistrza z pytająco uniesioną brwią.
-Powinna wciąż być w szkole.
Wex kiwnął głową i wszedł w portal. Jego ciało zmieniło się w miliardy błyskających kolorami iskierek, które po chwili zostały wessane w teleport.

Mistrz westchnął. „Teraz pozostaje mi tylko czekać.”

-------------------------------

Mam nadzieję, ze wybaczycie mi tą przydługą nieobecność. Nie miałam żadnych pomysłów na ten rozdział, aż tu nagle myśl, żeby odskoczyć i napisać fragment o  "szkarłatnych płaszczach"
Nie mam pojęcia jak będzie z piątym rozdziałem. Pomysł był, ale powyższy tekst odrobinę go zburzył, więc muszę wszystko przemyśleć. Będziecie czekać.
Mam dla Was niespodziankę. Postanowiłam wykorzystać mój znikomy talent plastyczny i męczyć Was co jakiś czas rysunkami do rozdziałów. Dzisiaj przedstawiam wam Wexa (z czasów, kiedy jeszcze nie miał blizny). Wyszedł troszkę jak z anime, ale nieważne. Chodziło o płaszcz. Przeklinam czerwoną kredkę, która nie jest koloru krwi.


To do następnej notki, Karo

PS. Czytasz = komentujesz; to bardzo motywuje do dalszej pracy

EDIT: Ale ze mnie sierota. Zapomniałam podziękować za 1500 wyświetleń. To takie fajne widzieć, że każdego dnia na bloga zagląda kilka lub kilkanaście osób, które być może wyczekują nowego rozdziału.
Aha i tak przy okazji, jakby ktoś nie zauważył, to zmieniłam pseudonim. Od dzisiaj konspiruję pod nazwą Naise.

czwartek, 2 maja 2013

Rozdział III - Lew i lwica



 Lwica rozwarła szczęki najszerzej jak potrafiła i z jej paszczy wydobył się głośny ryk. Smok unoszący się nad płonącym Domem Nauczycieli spojrzał na nią i lekko przekrzywił głowę, wiedząc, że takie małe, niepozorne kocie nie może zrobić mu żadnej krzywdy. Jeździec w szkarłatnym płaszczu również odwrócił się w stronę królowej dżungli i szepnął coś smokowi do ucha.
W jednej chwili bestia trzymała lwicę w tylnych łapach i unosiła ją do góry. Kocica warczała, szarpała się, drapała, ryczała, ale nic nie pomagało wyrwać się ze szponów smoka.
Kiedy już całkiem opadła z sił i jej ciało bezładnie zwisało w łapach ziejącego ogniem gada, z płonącego lasu wybiegło inne zwierzę. Dość spory lew, o lśniącej w blasku ognia sierści, zaryczał przeraźliwie i jakby z nutą rozpaczy.
Kocica w pazurach smoka nieznacznie się poruszyła i spojrzała na nowo przybyłego oczami pełnymi lęku. Jej spojrzenie mówił „Idioto, nie rób tego. On cie zabije!”
Lew zignorował jej nieme błagania. Zupełnie nie zważając na szalejący wokół pożar zaczął wspinać się, po pierwszym drzewie, jakie było w zasięgu jego wzroku. Wbijał ostre pazury w nadpaloną korę, wciąż pnąc się wyżej i wyżej.
Lwica zawyła przeraźliwie, kiedy odbił się od pnia i skoczył na smoka. Swój lot kierował na szyję bestii, ale nie dotarł nawet do połowy drogi, kiedy jej ogon pacnął go i odrzucił w płonący las.
Kocica w szponach potwora znów zaczęła się wyrywać. Teraz w jej ruchach widać było nieobecną wcześniej determinację. Rozwarła szczęki i wbiła rzędy ostrych, białych zębów w łapę smoka. Bestia wydała z siebie przeciągły wrzask i zaczęła się rzucać. Siedzący na jej grzbiecie jeździec z trudem utrzymywał równowagę.
W końcu lwica wyswobodziła się i opadła na zwęgloną trawę, prosto na cztery łapy. Szybko pobiegła w stronę, w którą potwór odrzucił lwa.
W szalonym pędzie jej postać zaczęła się zmieniać. Najpierw wypadło całe futro. Potem pojawiły się długie, włosy w kolorze mysiej sierści i znikł ogon. Postać podniosła się na dwie nogi, pozostałe przemieniając w ręce.
Wciąż nie zwalniając tempa biegu, dziewczyna dokończyła transformację. Teraz wyraźnie było widać, że to Hope.
Przedzierając się przez płonące chaszcze, rozglądała się za lwem, lub blondynem, leżącym gdzieś w krzakach. Jej ubranie nadpaliło się, a na włosach osiadł popiół. Twarz zdobyła kolekcję zadrapań, spowodowanych ocierającymi się o nią gałęziami, ale nie dbała o to. Serce biło jej jak szalone. Bała się o swojego najlepszego przyjaciela jak nigdy w życiu.
-Evanesce! - krzyknęła łamiącym się głosem – Evanesce, słyszysz mnie?!
Zwolniła i rozejrzała się uważnie. Nagle dostrzegła leżące bezwładnie w krzakach ciało chłopaka.
-Evanesce! - wrzasnęła rozpaczliwie.
Podbiegła do chłopaka, który na szczęście nie był już lwem, i uklękła. Położyła sobie jego głowę na kolanach i sprawdziła puls. Jego serce biło. Odetchnęła z ulgą. Następnie podniosła jego powieki. Najpierw prawe oko, potem lewe. Wszystko było w porządku. Evanesce nie odniósł żadnych poważniejszych ran. Na jego ciele Hope znalazła tylko ogromnego siniaka w okolicy żeber i mnóstwo zadrapań.
Dziewczyna postanowiła zabrać go z lasu. Był tylko jeden problem – chłopak ważył za dużo, żeby mogła go podnieść, czy nawet dociągnąć do pozostałych przyjaciół. Jedynym wyjściem było spróbować go ocucić.
Najpierw krzyczała do niego i policzkowała, ale to nie przyniosło żadnych efektów. W końcu, całkiem już zrezygnowana, wyciągnęła różdżkę i posłała w niebo niebieskiego ognika, który na wysokości około piętnastu metrów rozpadł się na miliardy różnokolorowych iskierek. Hope uśmiechnęła się pod nosem. „Najwyraźniej blokada już nie działa” - pomyślała z ulgą.

~*~*~

-Hope, gdzie jesteś?! - wołała Juice.
-Daj spokój – powiedział z rezygnacją Orkim, kładąc jej rękę na ramieniu.
Juice odwróciła się do niego i wściekłością i determinacją odpowiedziała:
-Nie! Znajdziemy ich, choćbyśmy mieli spłonąć razem z tym lasem!
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony. Takie zachowanie nie pasowało do Juice – najbardziej nieśmiałej czarodziejki, jaką znał.
Kiedy bliźniaczki zniknęły i zaklęcie przestało krępować ich ruchy rozdzielili się, by szukać Hope i Evanesce. Rene z Dementem poszli w stronę Domu Nauczycieli, a Juice z Orkimem w las. Mogli już używać magii, co oznaczało, że niebezpieczeństwo minęło. Oczywiście wszyscy nauczyciele prawdopodobnie zginęli, a uczniowie rozproszyli się po płonącym lesie, ale istniała nadzieja, że jednak ktoś przeżył.
Teraz wszyscy szukali Hope i Evanesce, którzy tak dzielenie rzucili się do obrony, i tak z góry przegranej, sprawy.
Nagle Juice dostrzegła świetlną racę Hope.
-Spójrz! - krzyknęła podniecona i natychmiast pobiegła w stronę, z której zostało wystrzelone magiczne światełko.
W reszcie, po minucie szaleńczego biegu, Orkim dostrzegł mysie włosy Hope pomiędzy drzewami.
-Tam jest – powiedział i wskazał palcem wcześniej dostrzeżone miejsce.
Natychmiast pobiegli w tym kierunku. Zobaczyli Hope, klęczącą z głową Evaesce na kolanach. Dziewczyna miała spuszczoną głowę, a z jej oczu kapały łzy. Nie zauważyła, kiedy przyjaciele podeszli, więc aż podskoczyła, gdy Juice położyła jej rękę na ramieniu. Szybko wytarła oczy i delikatnie odłożyła głowę Evanesce na ziemię, po czym powoli wstała, otrzepując się z liści i popiołu.
-Pomożecie mi go przenieść do domu? - spytała błagalnie, a jej oczy się zeszkliły.
Orkim kiwnął głową potakująco i spróbował podnieść Evanesce. Po kilku minutach udało mu się wziąć chłopaka na ręce i rozpocząć mozolną wędrówkę w stronę domku.
Kiedy w końcu tam dotarli, Orkim wdrapał się po schodkach, otworzył drzwi kopniakiem i wszedł do środka. Położył Evanesce na kanapie i wyszedł.
Hope siedziała na trawie z twarzą ukrytą w dłoniach, cicho pochlipując. Juice stała nad nią, poklepując ją po ramieniu i szepcząc słowa otuchy. Orkim też chciał jakoś pocieszyć dziewczynę, ale kiedy schodził ze schodów potknął się i runął jak długi.
Hope zaśmiała się i otarła łzy. Uśmiechnęła się do niego i szepnęła „Dziękuję”, po czym wstała i poszła zobaczyć co z Evanesce.




------------
Coś mi się zepsuło z Wordem i w jednej części są, a w drugiej nie ma akapitów. Nie zwracajcie na to uwagi. To dość mocno nieistotne.
Nareszcie udało mi się skoczyć trzeci rozdział! Hurra! Mam nadzieję, że taż się cieszycie i że podobała wam się ta notka.
Z góry uprzedzam, że nie wiem, kiedy pojawi się następny, gdyż aktualnie moja wena poszła spać.

Czytasz= komentujesz; to bardzo motywuje :)

sobota, 27 kwietnia 2013

Rozdział II - Szkarłatny płaszcz i rubinowe oczy

No, napisałam II rozdział. Poddałam pod korektę i sądzę, że jest ok. Oczywiście każdy ma swoje zdanie.
Tak jak obiecywałam jest więcej akcji, choć nie rozwinęła się ona jeszcze w pełni.
W najbliższym czasie nie oczekujcie III rozdziału, bo muszę się ostro wziąć za naukę (troszku się opuściłam :p
PS. czytasz = komentujesz tj. proszę o komentarze.
-----------------

Rene nie przyprowadziła tylu osób, ile miała w zwyczaju zapraszać na swoje imprezy.
Przyszli: Evanesce, Orkim, Dement, który był przystojnym szatynem, najpopularniejszym uczniem w szkole i chłopakiem Rene, oraz Eva i Numa – piegowate bliźniaczki o rudych włosach.
- Nikogo więcej nie znalazłam – usprawiedliwiała się Rene. - Wszyscy są w Domu Nauczycielskim na jakimś zebraniu, ale spokojnie, nie jest obowiązkowe.
Juice wraz z Hope w czasie nieobecności Rene zdążyły się przebrać i przygotować przekąski.
Nie była to typowa impreza. Zero tańca, cicha muzyka, mało gości. Okoliczności jej zorganizowanie również nie były zwyczajne. Hope przywołująca strzałę. To dopiero wydarzenie. Takie rzeczy się nie zdarzały, nie tej dziewczynie. Jedyne co udawało jej się do tej pory przyzywać to drobne robaczki i przybory do pisania.
Goście siedzieli w małym salonie urządzonym w stylu klasycznym. Kanapa, na której rozsiadły się bliźniaczki, miała obicie w delikatne, kwiatowe wzorki, które widniały również na zasłonkach. Ściany zdobiły obrazki i zdjęcia. Jedno przedstawiało małą Hope ubrudzoną błotem z szerokim uśmiechem na ustach. Na innych widniały roześmiane twarze Rene i Juice. Podłogę pokrywały jasne panele, a na środku stał niewielki stół zastawiony talerzami pełnymi okruszków. Wokół niego walały się poduszki, na których zasiedli pozostali goście. Pokój ten nie był nadzwyczajny. Salony wszystkich domków uczniowskich wyglądały podobnie.
Rene przez cały czas mówiła o tym, jak dumna jest z Hope (co z kolei wprawiało dziewczynę w zakłopotanie) i jak bardzo się cieszy, że wreszcie udało jej się coś osiągnąć. Evanesce i Juice tylko przytakiwali, a Eva z Numą chichotały wciąż zerkając na Orkima, który był coraz bardziej czerwony. Dement siedział sztywno wyprostowany i z uwielbieniem wpatrywał się w swoją dziewczynę.
Nagle wszyscy zamarli. Nawet Rene zamilkła.
W powietrzu pachniało czarną magią. Dobrze o tym wiedzieli, bo była to jedna z pierwszych informacji przyswajanych przez nowych studentów szkoły. Zakazane i złe zaklęcia miał specyficzny zapach. Ich woń przywodziła na myśl cmentarz pełen rozkładających się trupów i róże. Była to subtelna i łatwa do rozpoznania mieszanka tych dwóch, jakże skrajnie różnych, aromatów.
Pierwszy poruszył się Evanesce. Wstał i bez słowa wyszedł na zewnątrz.
Po chwili wrócił. Widać było, że jest zestresowany, a nawet przerażony. Jego ręce dygotały nerwowo, twarz zastygła w grymasie przerażenia. Chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Zamiast tego nagląco wskazał zebranych, a następnie drzwi.
Wszyscy szybko pojęli, że mają wyjść przed domek.
Kiedy to zrobili rozejrzeli się zdezorientowali. Tu drażniący zapach czarnej magii był silniejszy. Hope pierwsza dostrzegła, co go wydzielało. Nad płonącym Domem Nauczycieli unosił się smok. Jego czarne jak noc łuski odbijały blask płomieni, a oczy przypominały dwa jarzące się rubiny. Bestia zaryczała i wystrzeliła w powietrze, by potem zapikować i oderwać fragment dachu. Na jej grzbiecie siedziała postać w czerwonym płaszczu, jednak znajdowała się za daleko, by móc ją rozpoznać lub choćby zobaczyć twarz. Nauczycieli machali różdżkami, ale nie potrafli wznieść nawet najsłabszej tarczy, natomiast uczniowie rozbiegli się po zaczynającym już płonąć lesie w rozpaczliwej próbie ucieczki przed pożogą, smokiem i tajemniczym mężczyzną w szkarłatnym płaszczu.
Hope w jednej chwili podjęła decyzję. Pędem wróciła do domu i złapała leżącą na jej szafce nocnej różdżkę. Właściwie nie była ona potrzebna do czarowania, ale pomagała skupić moc.
Kiedy wróciła, Eva i Numa trzymały się za ręce i szeptały jakieś skomplikowane zaklęcie. „No tak, Magia Księżyca” – przemknęło dziewczynie przez myśl. Pozostali mieli różdżki w dłoniach. Jedynie Orkim wydawał się jakiś niezdecydowany. Chłopak trzymał rękę na pasku, ale nie wyciągnął różdżki tak jak reszta młodych czarodziei. W jego błękitnych oczach widać było głębokie przerażenie.
- Co robimy? – spytała Hope.
Nikt nie odpowiedział.
- Ale musimy coś zrobić – naciskała dziewczyna.
Tym razem usłyszała cichą odpowiedź.
- Hope, my nie możemy nic zrobić. Ten smok pewnie pozabijał już wszystkich. Teraz zostaliśmy tylko my i garstka czarodziei żyjących w różnych wioskach – to by głos Orkima.
Dziewczyna myślała, że Evanesce zaraz rzuci mu się do gardła. Mięśnie chłopaka były napięte do granic możliwości. Widać było, że powstrzymuje gniew.
- Tak, lepiej nie ryzykować – Hope zrobiła wielkie oczy, kiedy przyznał mu rację, a jego mięśnie nieco się rozluźniły - Schowajmy się gdzieś, albo… Musimy się wynieść ze szkoły. Szybko. Na pewno będą przeszukiwać jej teren. Otworzę Portal.
Chłopak machnął różdżką, ale nic się nie stało.
- Musieli zablokować Portale jakimś potężnym zaklęciem.
- Ale nie mogli nic zrobić z Transformacją – na twarzy Hope pojawił się chytry uśmiech.
Zanim ktokolwiek zdążył się ruszyć dziewczyna była lwicą. Majestatyczną wielką kotką o złotej sierści. Spięła mięśnie i pobiegła w kierunku Domu Nauczycieli. Prosto w ciemny las.
Evanesce krzyknął za nią, ale zignorowała jego wrzaski. Młody czarodziej postanowił gonić Hope, teraz przemienioną w drapieżną kotkę. Zaczął się zmieniać, jednak jemu zajęło to znacznie więcej czasu niż dziewczynie.
Najpierw paznokcie urosły i zaostrzyły się. Następnie nogi stały się grubsze i owłosione, a z dołu pleców wystrzelił zakończony pędzelkiem ogon. Wkrótce całe jego ciało pokryło się gęstym futrem, a twarz, przemieniona już w pysk, została okolona piękną grzywą. Chłopak zmieniony w lwa, który jednak nie był tak piękny, jak kocica Hope, ruszył w pościg za dziewczyną.
Pozostali stali jak zaklęci i chociaż bardzo chcieli, nie mogli się poruszać. Jedynymi osobami zdolnymi do robienia czegokolwiek były bliźniaczki. Teraz nie wyglądały już, jak słodkie rudzielce. Przypominały wiedźmy, którymi straszy się małe dzieci, żeby nie włóczyły się po nocy.
Eva i Numa równocześnie zaczęły się szyderczo śmiać. Pomachały im na pożegnanie wykrzywiając twarze w parodii kokieteryjnego uśmiechu. Potem jedna z nich zrobiła ruch różdżką i otworzyła okrągły Portal. Przeszły przez niego równym krokiem i zniknęły w smudze światła.
Wszyscy w jednej chwili odzyskali zdolność ruchu - najwyraźniej bliźniaczki im ją odebrały, ale Portal przeniósł je gdzieś daleko i magia straciła zasięg.
- Jedno trzeba im przyznać – odezwał się Dement za smutnym uśmiechem na ustach. – Umieją doskonale grać.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Rozdział I - Uwierz w siebie


- Jeszcze raz, Hope. Rzuć zaklęcie jeszcze jeden raz – powtarzała znudzonym głosem nauczycielka.
- Ale to wciąż nie wychodzi – poskarżyła się dziewczyna.
- Nie wychodzi, bo się nie starasz – odparła nauczycielka. – Jeszcze raz.
Hope stała w rogu zielonej polany, otoczonej przez brzozowy zagajnik i usilnie próbowała wyczarować strzałę, szybującą do tarczy stojącej po przeciwległej stronie małej łączki.
Nic nigdy jej się nie udawało, chociaż szkoliła się w magii już pięć lat. Nauczyciele byli załamani. Wyjątek stanowił profesor Transformacji, był dumny z uczennicy, bo z tego przedmiotu Hope radziła sobie najlepiej. Nikt w szkole nie potrafił pobić jej rekordów szybkości i dokładności przemian.
Teraz dziewczyna była ostatnią studentką, której tego dnia nie udało się jeszcze posłać strzały w kierunku celu. Słońce stykało się już z czubkami drzew, rzucających długie cienie na polankę, na której Hope stała wraz z nauczycielką Przywoływania Przedmiotów.
- Skup się, Hope. Przywołaj w myśli nasz składzik z bronią i znajdź tam strzały.
Hope zamknęła oczy i wyobraziła sobie pomieszczenie pełne broni wszelkiej maści. Były tam łuki, maczugi, katany, miecze i jej ukochane noże. W kącie dostrzegła strzały. Kilkanaście długich cisowych patyków opartych niedbale o ścianę, z których jeden tak usilnie próbowała przetransportować na polankę.
- Widzę – krzyknęła Hope, nie otwierając oczu.
- Dobrze, teraz zbierz w sobie moc – instruowała ją dalej nauczycielka.
Dziewczyna skupiła się na krążącej w jej żyłach energii i skumulowała ją w dłoniach. Zbliżyła ręce do siebie i pomiędzy nimi zaczęły przeskakiwać iskry.
- Dobrze – znów powiedziała nauczycielka. – A teraz możesz przywołać strzałę. Tylko skup się, to twoja ostatnia szansa na zrobienie tego dzisiaj.
Hope wyobraziła sobie, że strzała znika ze składziku, a materializuje się pomiędzy jej rękami. Otworzyła oczy i wprost nie mogła uwierzyć, w to co zobaczyła. Strzała rzeczywiście tam była. Zupełnie materialna unosiła się w powietrzu przed nią.
Chciała krzyczeć z radości, ale wiedziała, ze to przełamałoby jej koncentrację i zniszczyło to, co udało jej się do tej pory osiągnąć.
Jej spojrzenie spoczęło na środku tarczy. Zmobilizowała w dłoniach dodatkową energię i wysłała ją do strzały, która pomknęła do celu.
Hope chybiła. Strzała nie trafiła w sam środek, ale utknęła kilka centymetrów od niego.
- Świetnie, Hope. Jesteś wolna. Zmykaj – ponagliła ją nauczycielka.
Dziewczyna pobiegła w stronę swojego domku. Był to niewielki, zadbany budynek otoczony ze wszystkich stron lasem. Miał kremowe ściany i niewielki balkon. Okna przesłaniały białe, delikatne zasłonki. Do środka wchodziło się po kilkustopniowych schodkach.
Wszyscy w szkole mieszkali w takich kilkuosobowych domkach. Współlokatorkami Hope były dwie dziewczyny. Wysoka, prześliczna szatynka o imieniu Rene, najlepsza uczennica w jej klasie oraz przyjaciółka Hope – niska, nieśmiała blondynka zwana Juice, choć na imię miała Jenerma.
Dziewczyna weszła do domku i od progu powitał ją słodki zapach naleśników. Ruszyła w stronę kuchni, z której wydobywała się przepyszna woń.
Przy patelni stała Juice. Kiedy Hope wparowała do pomieszczenia, dziewczyna właśnie podrzucała naleśnika. Zaskoczona nagłym przyjściem przyjaciółki nie zdążyła go załapać i wylądował na podłodze.
- Udało mi się! – krzyknęła Hope podniecona.
Juice natychmiast porzuciła patelnię i podbiegła by uściskać przyjaciółkę. Mimo niewielkiego wzrostu była bardzo silna, więc poderwała Hope kilka centymetrów nad ziemię i okręciła się z nią w ramionach.
Obie przyjaciółki zaśmiały się głośno.
- Co tam się dzieje? Czemu tak hałasujesz Juice? – krzyknęła skądś Rene.
Odpowiedziała jej Hope:
- Wreszcie mi się udało, Rene. Przywołałam strzałę!
Rene pojawiła się w drzwiach z szybkością błyskawicy.
- Naprawdę? – spytała z niedowierzaniem.
Hope zrobiła odrobinę obrażoną minę, ale przytaknęła.
- To wspaniale, kochana. Trzeba to uczcić – zawołała Rene. – Robimy imprezę i zapraszamy chłopaków. Zaraz wszystkich powiadomię – wypaliła, nie dając Hope czasu na odpowiedź.
Rene wypadła z kuchni i po chwili usłyszały trzask drzwi wejściowych.
- Dlaczego się nie teleportowała? – spytała Hope.
W odpowiedzi Juice tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:
- Chodź, skoro Rene postanowiła zrobić imprezę, to trzeba się przygotować.
----------------
Niesamowity przerób xd Kolejny rozdział napisany. Podoba wam się? Co sądzicie? Wiem, że wciąż niewiele się dzieje, ale wszystko po kolei. Obiecuję, że następny rozdział będzie pełen wrażeń ;)
Karo

PS. Bardzo zależy mi na waszych komentarzach.

PROLOG


Rzucił nożem. Na szczęście nie trafił, ale chybił tylko o milimetry. Przerażona Hope odskoczyła w bok i wyszarpnęła sztylet zza paska. Ledwo zdążyła się zamachnąć, napastnik był już koło niej i parował cięcie. Naparła na ostrze całym ciężarem ciała, ale mężczyzna nawet nie ugiął kolan. Hope odskoczyła od niego zwinnie jak kocica, równocześnie rozglądając się za czymś, co mogłoby posłużyć jej za dodatkową broń.
Dziewczyna stała ze sztyletem w ręce w ciemnej hali pełnej odłamków okiennego szkła, a jej przeciwnik zamierzał się do kolejnego pchnięcia. Był to wysoki, postawny mężczyzna o smagłej cerze.  Jego włosy i oczy były brązowe, a ze sposobu poruszania się można było wywnioskować, że jest przyzwyczajony do walki nożem.
Dziewczyna uchyliła się przed ciosem i złapała jeden z odłamków do lewej ręki, nie zwracając uwagi na cieknącą po dłoni strużkę krwi. Wykonała zgrabny obrót i cisnęła trzymanym fragmentem okna w napastnika.
Chybiła.
Z gardła Hope wydobył się nerwowy warkot, świadczący o bliskości transformacji. Nie była wilkołakiem. Nie, wilkołaki nie istnieją. Hope była po prostu czarownicą, o znikomych zdolnościach do czarowania, za to wysoko rozwiniętej umiejętności mutacji.
Zanim zdążyła się zmienić mężczyzna dopadł ją i przycisnął własnym ciałem do ziemi.
- Podobno nadzieja umiera ostatnia – szepnął. – Ale w tej wojnie to ty umrzesz pierwsza.
Zamachnął się sztyletem i już miał wbić go w szyję Hope, kiedy ścianę budynku rozsadził potężny wybuch.
Mężczyzna wciąż trzymając dziewczynę poleciał na przeciwległą ścianę i głucho uderzył o nią plecami. Potem zemdlał. Hope zgrabnie wysunęła się z pomiędzy jego bezwładnych ramion i pobiegła do czarodzieja stojącego w wyrwie w ścianie.
Był to chłopak w jej wieku i podobnego wzrostu. Miał jasne, rozwichrzone włosy i niemal czarne - przypominające dwa bezdenne jeziora, w których łatwo utonąć - oczy
Dziewczyna podbiegła do niego i wciąż sapiąc ze zmęczenia, szepnęła:
- Dziękuję, Evanesce.
- Nie ma za co – odparł. – Pamiętaj, zawsze ci pomogę i nigdy cię nie opuszczę.
Hope nachyliła się, żeby w podzięce pocałować go w policzek, ale Evanesce obrócił się i trafiła w usta.
W pierwszym nerwowym odruchu chciała się odsunąć, ale po chwili poczuła ciepło i miękkość ust chłopaka. Świat wokół przestał dla niej istnieć. Liczyli się tylko oni. Evanesce objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Hope zarzuciła mu ręce na szyję i jęknęła cicho.
Nagle usłyszeli drwiące głosy:
- Czyżby zakochana para? – spytał z przekąsem niski brunet o błękitnych oczach.
Evanesce odsunął od siebie Hope i spojrzał na nią przepraszająco, po czym zwrócił się do chłopaka.
- Odwal się, Orkim – warknął.
- Bo co mi zrobisz? – spytał niebieskooki  parodiując głos Evanesce.
Jasnowłosy wyjął różdżkę zza pasa.
- Chcesz się przekonać? – zapytał zaczepnie.
Hope położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie warto. Orkim to tylko bezwartościowy śmieć. Nie marnuj na niego energii – szepnęła.
- Dla ciebie wszystko – uśmiechnął się. – Chodźmy już stąd.
Evanesce otworzył portal i oboje wkroczyli w jasne światło.

----------
I jak? Podoba się?
Proszę o komentarze, to bardzo motywuje do dalszej pracy :*

Cześć i czołem.

Kolejne opowiadanie. Mam nadzieję, że pomysły na nie nie skończą mi się tak jak ostatnio po kilu rozdziałach.
W każdym razie to będzie opowiadanie fantasy o czarodziejach, ale nie takie jak Harry Potter, tylko inne. Będzie szkoła, ale jednak wszystko w mojej głowie buntuje się przeciw przyjęciu choćby jednej poteropodobnej rzeczy.
Z resztą sami zobaczycie ;)